Armia – historia prawdziwa. Część I

Tak więc klamka zapadła. Jadę do woja. Zgodnie z wojskową zasadą „Masz łeb i ch*j więc kombinuj” całość logistyki dostarczenia swoich czterech liter na miejsce spoczywa w moich rękach. Na początek średnio śmieszna sytuacja, ot nie pasują mi połączenia pociągami. Albo muszę nocować w Krakowie aby rano wyjechać do Jeleniej Góry albo kombinować inny dojazd. W sumie nie bardzo straszny problem ale już na starcie schody.

Jednakowoż okazało się że pociąg z Krakowa Głównego do Jeleniej Góry wyjeżdża w sumie tak naprawdę z Krakowa Płaszowa bo tam stoi na bocznicy. Po ustaleniu co, gdzie i jak razem z innym kolegą z pracy (ten sam przydział) wpakowaliśmy się do niego dosłownie na chwilkę przed odjazdem. Nawet browarka nie kupiliśmy.

Sytuacja odwdzięczyła się już w Krakowie Głównym. Tylu ludzi próbujących wcisnąć się do jednego biednego pociągu (kupa poborowych plus mnóstwo turystów bo to już sezon) zakrawało na jakiś chory żart. Udało się do naszego przedziału wcisnąć paru chłopakom którzy jechali w to samo miejsce. Pięciu niechaj stanowi tło gdyż nawet nie mogę sobie nic skojarzyć z nimi. Szósty okazał się być moim późniejszym kolegą z plutonu. Góral z krwi i kości, wesoły ale i zadziorny, ksywka „Baca„.

„Baca” charakteryzował się jedną cechą. Był to rodzony brak predyspozycji do picia piwa z puszki. Wspomniałem już że nic nie kupiliśmy. My nie ale inni tak, na dodatek po pociągu kursował sprzedawca z wielkimi torbami browarów (do dzisiaj nie wiem jak to możliwe było w tym tłoku), raczyliśmy się więc bez krępacji. Baca nie potrafił przyłożyć puszki do ust tak aby się nie ulać co oczywiście cieszyło wszystkich niemiłosiernie z nim włącznie. A im dalej w konsumpcję tym efekty były daremniejsze.

Podróż płynęła więc wesoło do czasu aż odkryliśmy że nie ma najmniejszej szansy na czasowe dotarcie do jednostki. Otóż wyjechaliśmy z KG ok 6:20 – 6:40, w jednostce mieliśmy być na 16:00. Do Jeleniej Góry dotarliśmy po osiemnastej, po prostu masakra. Po wyjściu z pociągu zostaliśmy zapakowani do autokarów (oprócz kilku osób które „pomyliły bramki”) i zawiezieni na teren jednostki. Szybkie indeksowanie w papierach, przydziały i wio na pokoje.

Tu pierwszy skecz, już późno i nikt nam nic nie wyda a nasze rzeczy zamknięte w szatni na amen. Więc trzeba było noc przewaletować gdzieś w kącie. Na drugi dzień dokończono całą formułę wchłaniania nas przez Wojsko Polskie. Dotarli też panowie z bramki numer dwa, ale jeszcze nie do końca lokalizowali swoją aktualną czasoprzestrzeń.

Oczywiście spora część ludzi była maksymalnie przygotowana do służby czyli miała zaplecze alkoholowe w rzeczach osobistych. Zdało się to na nic gdyż rzeczy osobiste traciliśmy na starcie i zobaczyliśmy je dopiero po miesiącu jadąc do domu po przysiędze.

Ciąg dalszy nastąpi.

8 thoughts on “Armia – historia prawdziwa. Część I

  1. Nieźle, pamiętaj, barwne postacie, wartka akcja i przez przypadek bestseler ci wyjdzie :), będę śledził

  2. A co do browara, dawno dawno temu, mój ojciec, za komuny kierownik klubu sportowego, przywiózł z DDRów zwyczaj picia browara ze szkła (łącznie z galerią klubowych kufli) – i tak mi zostało. I to kiedy w kraju nikt jeszcze o tym nie słyszał.

    Z eleganckiego szklanego kufla pasuje mi najbardziej. Taki full wypas.

    Ewentualnie czasem pijam dalej po studencku – ze współczesnych musztardówek, czyli ze słoiczków po nutelli, itp.

    Z puszki jedynie w terenie, i w ostateczności.

  3. Jestem uniwersalny chociaż przyznaję że spożycie z puchy to wyższa sztuka. Preferuję butelkę, ale choruję na taki stary kufel z uchwytem. Może sobie takiego sprawię. Piwo pijam sporadycznie, Chociaż może się to zmieni bo myślę aby oprócz innych wynalazków własne piwko zmajstrować 🙂

  4. Zgadzam się, z kufelka piwo najlepsze, i to piwo beczkowe, ale po barach nie chodzę prawie w ogóle, więc butelkowe zostaje. Chociaż ostatni na puszki się przerzuciłem ze względu na wygodę, większość czasu poza pracą etatową pędzam na budowie i tam to sprawdza się najlepiej. Zgniatam wyrzucam potem pozbieram do wora, wiem że się nie stłucze myśleć o wymianie butelek nie muszę, wygoda w otwieraniu itd.

  5. ja ostatnio dorobiłem się w lokalnym sklepie wyższego stopnia wtajemniczenia – tzn. obsługa sprzedaje mi lokalne (wyśmienite) piwo bez kaucji, co jest nie do pomyślenia w przypadku zwykłego klienta

    ale to piwo przelewam do szkła i dopiero pije

    co do kufli – jestem z górniczej rodziny – a górnicy tradycyjnie wolą z ceramicznego kufla – warto sobie taki sprawić, albo chociaż szklany jak ktoś lubi piwo

    moim zdaniem puszka jest dobra przy pracy na budowie – fakt – ale na spokojnie tylko szkło albo kufel

    no a te puszki z wora – zachomikować w piwnicy i jak się zbierze kilka worków – odsprzedać trzeba – pisałem o tym na blogu

  6. dokładnie tak robię 🙂 przeważnie 2-3 worki puszek się nazbiera (zgniecionych) a dają 4zł za kilo więc coś wpadnie zawsze. Ogólnie wszystkie śmieci które się da sprzedać odkładam.

  7. robię to samo z niepotrzebnymi rzeczami i odpadami:)

    co się da – sprzedaję

    z tym, że także dość dużo rzeczy rozdaję za free /czyli z reguły za drobną przysługę, itp./

Możliwość komentowania jest wyłączona.